Miasteczko Stepancminda - przez wielu nazywane Kazbegi - to był kolejny punkt naszej podróży po Gruzji. Nazwa miasta pochodzi od nazwiska gruzińskiego mnicha  św. Szczepana (Saint Stephan), który zbudował w tych rejonach erem służący do poboru opłat za przejazd przez góry (dzisiaj droga nazywana jest Gruzińską Drogą Wojenną). Podczas okupacji sowieckiej w 1925 roku nazwę zmieniono na Kazbegi, natomiast w 2006 roku powrócono do pierwotnej nazwy.

Do Stepancmindy dojechaliśmy z Tbilisi prywatną marszrutką co dokładnie opisaliśmy w poście Gruzja - informacje praktyczne. Przejazd Gruzińską Drogą Wojenną na długo zostanie nam w pamięci ze względu na liczne zakręty oraz odważny styl jazdy kierowców.

W mieście Stepancminda działa wiele pokoi gościnnych, a przy głównym placu otwartych jest kilka sklepów i restauracji. Sama miejscowość - tak szczerze mówiąc - jest paskudna. Przepiękne, ośnieżone szczyty gór na tle brzydkich, postsowieckich budynków zupełnie do siebie nie pasują. Ale jest tu coś co przyciąga wielu turystów - Cerkiew Świętej Trójcy (Cminda Sameba). Jest to jedna z największych i najpiękniejszych atrakcji Gruzji. Świątynia położona jest na wzgórzu, na wysokości 2170 m n.p.m. Została zbudowana wśród gór Kaukazu w XIV wieku.

Trekking do klasztoru

Na wędrówkę do klasztoru warto przeznaczyć co najmniej 1,5 godziny w jedną stronę. Oczywiście można również skorzystać z usług lokalnych kierowców, którzy zawiozą Was autem pod samą cerkiew, ale uważam, że nie warto rezygnować z trekkingu i widoków po drodze.

W nocy, przed planowaną naszą wyprawą do Świątyni Cminda Sameba, pogoda się popsuła i spadł deszcz. Postanowiliśmy więc wstać wcześnie rano, żeby zdążyć dojść do klasztoru przed następnymi opadami. To była bardzo dobra decyzja. Warto sprawdzić wcześniej prognozę pogody - w górach pogoda potrafi mocno zaskoczyć, a temperatura jest dużo niższa niż na przykład w stolicy Gruzji.

W oddali na wzgórzu widać nasz cel - Cminda Sameba

Wyruszyliśmy gdy całe miasteczko jeszcze spało, a słońce leniwie wyłaniało się zza gór. Najpierw skierowaliśmy się na most na rzece Terek. Po jego przejściu skręciliśmy w lewo i szliśmy betonową drogą, która powoli wspinała się do góry. Po chwili pojawiły się pierwsze zabudowania wioski Gergeti. Na pierwszy rzut oka widać tutaj duże ubóstwo. Kamienne domostwa dosłownie rozsypywały się, a po drodze mijaliśmy wyłącznie ludzi starszych. Młodzi stąd zapewne wyjechali w poszukiwaniu lepszego życia w innych częściach Gruzji. Z powodu wcześniejszych opadów wybraliśmy na trekking drogę asfaltową, która jest wykorzystywana przez samochody wożące turystów do klasztoru. Kierując się na lewo znajdziecie nieutwardzoną trasę, która zdecydowanie jest przyjemniejsza, gdy wybierzecie się na trekking w późniejszych godzinach, kiedy to ruch samochodowy jest nasilony. My po drodze nie minęliśmy zbyt wiele pojazdów, wszyscy wtedy chyba jeszcze spali. Drogę asfaltową oraz pieszy szlak turystyczny znajdziecie na mapie w poście Gruzja - informacje praktyczne.

Z każdym pokonanym przez nas metrem, za plecami roztacza się coraz piękniejszy widok na miasteczko Stepancminda oraz otaczające góry. Trasa na początku wydawała się łatwa, ale po pewnym czasie czuć było znaczne nachylenie drogi. Trekking umilały nam dwa napotkane psy, które przyłączyły się do nas w wiosce Gergeti. Psi przewodnicy odłączyli się od nas dopiero przy klasztorze.

Droga zajęła nam około 1,5 godziny. Warto było wstać o tak wczesnej porze i zobaczyć świątynie Cmindę Samebę oświetloną porannym słońcem. Przepiękny widok! W środku jeszcze nie było zbyt wielu turystów, pierwsze samochody dopiero parkowały na parkingu. Nasze zdjęcia nawet w połowie nie odzwierciedlają piękna tego miejsca.

Na drogę powrotną również wybraliśmy drogę asfaltową, ale ruch samochodowy był znacznie większy. Pogoda powoli zaczęła się załamywać i większość trasy powrotnej szliśmy w gęstej mgle. Na szczęście nie padało. Zejście na dół zajęło nam około godzinę.

Zmęczeni po trekkingu poszliśmy coś zjeść w Sharona’s Bar Cafe w Stepancmindzie. Na wejściu powitał nas kelner Gruzin, który bardzo dobrze mówił po polsku. Jedzenie zostało podane bardzo szybko i oczywiście było smaczne. Ceny są trochę wyższe, ze względu na lokalizację i ilość turystów, która odwiedza klasztor Cminda Sameba.

Trekking do klasztoru Cminda Sameba był naszym pierwszym w Gruzji. Wcześniej zwiedzane przez nas Kutaisi czy Tbilisi nie zrobiło na nas takiego wrażenia jak ta położona na wzgórzu świątynia. W tym dniu dopiero odkryliśmy piękno tego kraju, którym inni się zachwycają. Pod klasztorem zobaczyliśmy kilka rozbitych namiotów. To podsunęło nam pewien pomysł - żeby wrócić tutaj i obudzić się z takim pięknym widokiem popijając kawę z tygielka w namiocie.